Nie jestem typowym mieszczuchem, lubię rozwalić się na kocyku za miastem i mieć świadomość tego, że jak ucieknie mi autobus, to na drugą stronę miasteczka przejdę spacerkiem w godzinę. Życie w dużym mieście jest nieco bardziej zaskakujące, trochę jak pytania na Samosi, albo komentarze na Onecie. Nigdy nie wiesz co na Ciebie czeka.
Duże miasto to ponoć same szanse, lepsza praca, hajs płynący w studzienkach kanalizacyjnych, więcej sushi i kino, które zazwyczaj nie śmierdzi. No same turbo plusy, którym nie można się oprzeć. Tak przynajmniej myślą pelikany, które dopiero startują ze swojego rodzinnego gniazda z pomocą sponsoringu Ojca, który jest synonimem bankomatu i matki, która łudząco przypomina sklep, w którym płaci się uśmiechem, trochę jak po LSD. Prawda jest taka, że kolorowo przestaje być mniej więcej po pierwszym miesiącu, albo gdy dragi przestaną działać.
Co jest nie tak z dużymi miastami? Właściwie wszystko. Autobus nigdy nie przyjedzie jak trzeba, za wcześnie, za późno, nigdy w punkt. Biletomat? Działa tylko wtedy, gdy Ty bilet masz i obserwujesz jak kupuje go ktoś inny. Jednak jeśli Tobie przyjdzie zakupić w nim bilet, to chuj, nie działa, info o awarii też nie wyświetli, wiec stoisz, pukasz i się wkurwiasz, bo nie da się. Zaskoczenie też pojawia się, gdy idziesz do osiedlowego sklepu i napój gazowany nie kosztuje 5PLN za litr, tylko 7PLN. Myślisz, że pojedziesz do jakiegoś marketu, ale przypominasz się, że nie miałeś pojęcia o pozycjonowaniu się w mieście i wszędzie masz wykurwiście daleko. No nie ukrywajmy, sklep dla biedaków jest na biegunie północnym, a reszta mieści się w Nibykurwalandii.
Najsłodsi są jednak wiecznie wkurwieni ludzie, bez obaw, Ty będziesz jednym z nich. Szczególnie jeśli Twoja orientacja w terenie zawodzi i popieprzysz kilka razy drogę na uczelnie, czy do pracy. No nie da się normalnie, w dużym mieście trzeba mieć w sobie coś ze zwierzęcia, do tej pory zastanawiam się czy to powinna być cicha i szybko przemieszczająca się mysz, czy wkurwiony byk.
Bez obaw, do klubów też szybko Ci się odechce chodzić, szczególnie jak o tym pozycjonowaniu zapomniałeś. Przyzwyczajony do piwa za 2,50PLN dostaniesz zawału widząc siki z nalewaka za 10-25PLN, a opcja najebiemy się przed wyjściem nie zawsze się sprawdzi. Bo człowiek wpierdol na bramce niekoniecznie zechce Cię wpuścić do klubu, przyczyną może być Twoja czerwona morda. No cóż, kolejny zawód.
Ale…
Życie w dużym mieście jest mega szybkie, nieobliczalne a przez to różne każdego dnia. To chyba największy plus funkcjonowania w takim organizmie. Jest inaczej, niekoniecznie stabilnie, trzeba to lubić, lub polubić. Widok kilku dresów nie może sprawiać, że Twoje nogi są jak z waty. Co prawda zdarza się czasem nabawić chwilowej dysfunkcji umysłowej, wystarczy posłuchać ludzi i ich nadzwyczajnych problemów, tu cytuję: „[…] że ta kurwa, wysłała mi sms’a o 14 a nie 15, czujesz sukę?” ale to wszystko można zwalczyć i przeżyć.
Uważać trzeba na jedno, aby w tym natłoku wszystkiego i niczego, nie stać się przypadkiem samotnym penisem, który stoi sztywno w gaciach i nie wie co ma ze sobą zrobić, bo tak źle, tak niedobrze. Nie bądźmy penisami.
E. Łódź to Uć. Kocham Uć. Siedzę tu ponad 2 lata i jakoś sobie nie wyobrażam wyjazdu do innego miasta.
Ja tam się widzę w Nju Jorku, Orange County ale to małą wiocha, czy Gdańsku.
A ja tam najlepiej widzę się w Bieszczadach :3
Zgadzam się, w Łodzi autobusy i tramwaje nigdy nie mogą być na czas. NIGDY.
Gdyby chociaż te biletomaty działały jak trzeba…
Nie chcę być penisem i chyba póki co nie zanosi się na to, żebym się nim stała. Ja w dużym mieście odnajduję się dość dobrze, podoba mi się tutaj i w sumie nie wyobrażam sobie teraz życia w miasteczku, które ma 5 tysięcy mieszkańców.
Wstrzymałbym się ze stosowaniem porównań miasto-organizm :-P. A tak poza tym parę trafnych uwag. Ja od urodzenia mieszkam w jednym z największych miast w Polsce, więc jestem przyzwyczajony, ale rozumiem doskonale, że dla nowo przybyłych do Warszawy, Poznania, Wrocławia czy Krakowa wiele może się zmienić.