W swoim życiu popełniłem tyle błędów, że gdyby to wszystko spisać, spokojnie skleiłbym z tego solidny, kilkutomowy zbiór opowiadań. Tyle razy dostawałem po mordzie od życia i nie byłem w stanie się podnieść, że nie jestem w stanie tego zliczyć, a jednak dalej tu jestem, trwam i mam się dobrze.

Błędy popełniałem od zawsze, odkąd sięgam pamięcią. Ufałem nie tym osobom co trzeba, robiłem nie to co trzeba, jechałem czasami po bandzie tak, że iskry parzyły mi dupę, najczystszego sumienia też nie mam. Na dodatek nie urodziłem się jako bezkompromisowy Brudny Harry, w zasadzie to byłem strasznie miękki i ciężko mi było zebrać się po jakiejkolwiek, nawet najmniejszej porażce. Większość problemów w swoim życiu stworzyłem sobie sam, one do mnie nie przychodziły, powiedziałbym że gdyby mogły to mijałyby mnie ogromnym łukiem, jednak ja sprowadzałem je do siebie, na siłę, niczym uparte i naiwne dzieciątko. Co gorsza, za każdym razem gdy problem mnie przytłaczał, leżałem pod nim, tak po prostu. Nie byłem w stanie samodzielnie się podnieść, pewne sprawy mnie przerastały, gnębiły, niszczyły i jednocześnie budowały mnie na nowo.

Niczym feniks z popiołów

Paradoksalnie to co wydawało mi się kiedyś przyczyną mojej przyszłej porażki jest moim motorem napędowym. Jestem żywym przykładem na to, że powiedzenie „co Cię nie zabije to Cię wzmocni” ma szansę zaistnieć w realnym życiu. Nawet zaczynam śmiało i pewnie uważać, że moja wersja powinna brzmieć „co Cię nie zabije to Cię wzmocni, a jak nie to spuści temu solidny łomot”.

[ W tym momencie rozlałem sobie yerba mate na kolana, cóż za pewna siebie sierota ze mnie ]

Jednak nie wzięło się to ot tak, po prostu. Tak jak wcześniej wspomniałem byłem cieniasem – tak nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu – któremu coś się wydawało, na dodatek brakowało mi werwy by konsekwentnie dążyć do swoich celów. Dopiero po wielu porażkach zacząłem wyciągać wnioski, zacząłem wierzyć w to, że mi też coś się należy i żadna zła decyzja nie może przekreślić mnie jako człowieka. Właśnie wtedy w mojej głowie zrodził się krzyk, który donośnym i pewnym głosem wołał „WALCZ”. Pewnie część z was myśli, że od tej chwili przestałem popełniać błędy, dlatego muszę was jak najszybciej wyprowadzić z tego naiwnego myślenia. Nic takiego nie miało miejsca, ba stwierdzam, że zacząłem ich popełniać coraz więcej. Dlaczego? Bo zacząłem działać. Im więcej działam, im więcej prób w swoim życiu podejmuję, tym prawdopodobieństwo porażki jest coraz większe. Na szczęście z czasem nauczyłem się, że to nic złego, oczywiście pod warunkiem, że z każdej porażki wyciągam choć jeden, cenny wniosek. Chociaż prawdopodobieństwo niewypału jest coraz większe, to jest ich z dnia na dzień mniej.

[Krótka historia]
Jedną z najważniejszych rzeczy wyniesionych z porażek, jest stwierdzenie brzmiące: nie oglądaj się na innych. Doskonale to zobrazuję na przykładzie tego bloga. Nie macie pojęcia jak wiele osób robiło sobie jaja ze mnie, tylko dlatego że postanowiłem blogować, co gorsza zainwestowałem w to od razu pieniądze, a przecież mogłem zacząć bez ponoszenia jakichkolwiek kosztów. Według wielu miałem zostać internetowym pośmiewiskiem, no bo kim innym może zostać bloger? Cóż, zaparłem się, uwierzyłem w siebie, wykorzystałem część umiejętności, które zostały przeze mnie wcześniej nabyte i obrałem sobie cel. Szczerze mówiąc do tej pory część ludzi kręci sobie ze mnie ‘bekę’, bo piszę blogaska, ale cóż, ja wiem, że to sprawia mi frajdę, wiem że to idzie mi dobrze

Gdy chłopiec staje się mężczyzną

Z czasem zacząłem nabierać pewności siebie, zacząłem odkrywać się na nowo i poznawać swoje wrodzone umiejętności. Ja do dziewiętnastego roku życia, nie wiedziałem, że mam m.in. tak duże zdolności komunikacyjne, czy jak kto woli interpersonalne. Właśnie wtedy odkryłem iż potrafię dość dobrze ‘rozczytywać’ ludzi, jednak żeby nie było kolorowo, to przyszedł moment, w którym poczułem się zbyt pewnie i znów podwinęła mi się noga, dość poważnie. Złożyło się na to wiele czynników, a najważniejszym było przecenienie swoich umiejętności i niewystarczające poznanie samego siebie. Jednak wtedy już nie byłem tym cieniasem, który stał w dybach i nie był w stanie uwolnić się z jarzma porażki. Dość szybko stanąłem na nogi, zrobiłem to samodzielnie, przeżywając seriami jedne z największych dramatów swojego życia, ale jestem, udało mi się. Raczej z nikim o tym nie rozmawiałem, czuję się dumny, że stanąłem niczym samotny tytan (tak właśnie dowartościowuję swoje ego) i po prostu się nie dałem. Byłem kompletnie niewzruszony, obrałem sobie cel, który udało się zrealizować, z czego jestem niezwykle dumny. Obróciłem swoją porażkę w największy sukces.

W moim oceanie porażek zaczęła pojawiać się wysepka sukcesów, nasiona mojej pracy zasadzone w gównie, które mnie niegdyś otaczało zaczęły kiełkować. Wreszcie dorosłem, zacząłem stawać się mężczyzną, tym którym teraz jestem, wreszcie jestem gotów by żyć.

Kto pisze?

Adrian Kwiatkowski

Kiedyś Łodzianin, obecnie warszawski słoik a tak naprawdę Tomaszowianin. Towarzyski ale introwertyk, zły ale dobry. Po prostu chodząca sprzeczność.

Skomentuj Adrian Kwiatkowski X

Connect with Facebook

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

5 komentarzy

/* ]]> */