Przez jakiś czas na blogu nic się nie działo a to dlatego, że byłem na Przystanku Woodstock, zresztą dobrze o tym wiecie bo sporo o tym spamowałem na facebooku bloga. Jednak wróciłem, mam dla was woodstockowy wpis i masę energii. Koniecznie musicie to przeczytać

Tegoroczna odsłona tego festiwalu była dla mnie wyjątkowa, nie tylko dlatego że był to jubileuszowy 20 Przystanek, ale przede wszystkim chodziło o moje warsztaty blogowe, które miałem okazje poprowadzić na legendarnym już wzgórzu ASP. Dla osób niewtajemniczonych mogę powiedzieć, że jest to górka, na którą się chodzi w przerwach między doskonałą zabawą, ale nie żeby tam jej nie było. Na miejscu jest masa warsztatów, ciekawych osób, które za free przyjeżdżają was czegoś nauczyć.  W tym roku byłem jedną z osób, które mówiły o blogowaniu, jednak zacznijmy od początku.

Zobaczyć swoją gębę w takim towarzystwie? Bezcenne.

Zobaczyć swoją gębę w takim towarzystwie? Bezcenne.

Na Woodstock pojechałem ze znajomym, jedną z czytelniczek i jej chłopakiem. Generalnie podróż mocno randomowa, nie znaliśmy się, musieliśmy uwierzyć sobie i torpedzie (auto) w ciemno. Sam dojazd doskonały, szybko się dotarliśmy, całą drogę robiliśmy sobie jaja, śpiewaliśmy, byliśmy pseudoromantyczni i próbowaliśmy dostrzec w chmurach różne kształty, jednak jak już doszło do szczura w czołgu musieliśmy przystopować. Zachodzące słońce ewidentnie nam zaszkodziło, ugrzało nam mocno nasze mózgi. Na miejscu byliśmy koło 1 w nocy, był mały problem z obozowiskiem ale generalnie daliśmy radę i jak się okazało dzień później było świetnie.

Wiele ekip było w tych samych miejscach co rok temu więc spotkałem wiele znajomych twarzy. Dzień przed festiwalem nie pozostało mi nic innego jak się wyczillować, wypić kilka piwek i żyć tym co się dzieje dookoła. W tym samym momencie postanowiłem pójść offline, mieć gdzieś te wrzutki na facebooka, które obiecałem i wam. Postanowiłem mieć ten czas wolny od wszystkiego, więc proszę wybaczcie mi ale też muszę mieć czas by się uwalić jak świnia i mieć wszystko inne w dupie.

Zimny LECH? Do tego tani? Biorę :)

Zimny LECH? Do tego tani? Biorę :)

Dzień pierwszy festiwalu zaczął się od prysznica, kiełbasy w bułce (gastronomia w tym roku 10/10!) i kapnięcia się, że pomimo napisania poradniku woodstockowicza oczywiście nie wziąłem połowy rzeczy. Tak więc przyjechałem na festiwal bez kasy i jedzenia, grubo? No nie, miałem kartę i wizję kilometrowych kolejek do bankomatów, cóż UCTOK! Po 10 udałem się na swoje Warsztaty, które zacząłem chwilę po 11. Nie ukrywam, że srałem w gacie i to konkretnie. Nie tyle chodziło o stres związany z wystąpieniem przed ludźmi, bardziej martwiłem się o to czy ktokolwiek się pojawi. Ku mojemu zaskoczeniu namiot był prawie pełen, znajomy stwierdził, że było około 30 osób. Także jak dla mnie orgazm, start, początkowo lekko zachwiany ale potem, potem już byłem lepszy i dałem radę. W tym miejscu dziękuję wszystkim, którzy mieli ochotę przyjść i mnie posłuchać. Piwo blogowe jakoś się rozminęło, ale potem tego samego dnia kilka osób mnie znalazło i zrobiliśmy wspólne piwo.

Miałem też tyle szczęścia, że dzięki Ani w Lokach z Pokojowego Patrolu widziałem rozpoczęcie festiwalu z najlepszej perspektywy, ze sceny, zresztą zobaczcie sami, ciężko to opisać słowami.

NOVATEK CAMERA NOVATEK CAMERANOVATEK CAMERA

NOVATEK CAMERA

Gdy zrobiłem już kilka zdjęć, zdjąłem identyfikator i poszedłem oficjalnie w tany! Co to było?! Na koncert Skindreda czekałem cały rok, napaliłem się na to jak dziecko na lizaka w markecie, masakra. Gdy już przyszedł ten czas wpadłem pod samą scenę, pogowałem i fruwałem na rękach innych woodstockowiczów. Oczywiście dostałem dwie solidne sztuki w pogo, aż mi się literki nad głową pojawiły ale w nagrodę jedna śliczna blondyna sprzedała mi dwa świetne buziaki. Generalnie każdy dzień festiwalu tak wyglądał, alkohol, świetna zabawa, doskonała muzyka i niezastąpione oraz nowe towarzystwo.

Drugiego dnia poleciałem najmocniej w spontan, wzmocniony trunkami godnymi najlepszego szamana poleciałem wraz ze znajomym na teren festiwalu zbierać ‘free hugsy’. W gratisie dostawałem sporo buziaków, generalnie dziewczyny odwzajemniały moje pozytywne nastawienie. Nie mogłem narzekać, #łysyzbloga miał udany odpoczynek

Wiem, że pod tym wpisem może pojawić się masa komentarzy typu brudstock, syf, kiła i mogiła, narkotyki i seks z kim popadnie, ale zanim coś takiego napiszecie zastanówcie się czy to jedyny festiwal, który się z tym zmaga? Nie, ten jest największy w Polsce ale żeby było tego najwięcej? Śmiem w to mocno wątpić. Każdy bawi się jak chce, każdy ma swój własny próg moralności, więc starajmy się tak mocno nie uogólniać. Festiwal sam w sobie jest piękny, chociaż nie idealny.

Wiecie, że nie umiem selfie, do tego źle ustawiłem aparat i te zdjęcia są złe. Za rok lustrzanka, nie ma bata!

Wiecie, że nie umiem selfie, do tego źle ustawiłem aparat i te zdjęcia są złe. Za rok lustrzanka, nie ma bata! Do tego ten upał… było pięknie i tak :)

Czy wrócę? Na pewno, kocham to miejsce tych ludzi, lubię Czerwony Patrol, który dba o to żebym przeżył ten festiwal bezpiecznie, ubóstwiam dziewczyny z cyckami na wierzchu uśmiechające się do mnie gdy je zauważę, kocham muzykę i ludzi, którzy razem ze mną się bawią.  Jestem prawdziwym woodstockowiczem i jeśli nazwiesz mnie brudasem tylko dlatego, że kocham muzykę, potrafię bawić się z obcymi to przytaknę Ci i dalej pójdę swoją ścieżką licząc, że za rok spotkamy się na tym samym polu i będziemy mogli przybić piątkę.

Kto pisze?

Adrian Kwiatkowski

Kiedyś Łodzianin, obecnie warszawski słoik a tak naprawdę Tomaszowianin. Towarzyski ale introwertyk, zły ale dobry. Po prostu chodząca sprzeczność.

Leave a Comment

Connect with Facebook

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

22 komentarze

/* ]]> */