Łeb mnie napierdziela, miałem wstać o 4 ale żaden budzik nie dał rady mnie ogarnąć po wczorajszym maratonie. Przez co nie zrobię połowy rzeczy, które planowałem wykonać. No do chuja. Nienawidzę, gdy sobie coś zaplanuję i sam z siebie przypadkiem to spierdolę, najgorzej. Staram się jednak myśleć pozytywnie i nie dać się podkurwić, skupię się chyba na dzisiejszym koncercie.
Oczywiście przygotuje dla was małą relację ale nie spodziewajcie się nie wiadomo czego, jadę się głównie pobawić a nie szukać materiału na kolejny tekst. Jeśli chodzi o planowany mały afterek to raczej nie będzie on udokumentowany.
Jeszcze ta pogoda, wczoraj upał, słońce, można było się opalać a dzisiaj? Chmury, burze zapowiadają i duchota, zaczyna mnie to drażnić, starczy mi deszczu, naprawdę. W związku z tym mam mały przekaz dla świata, zostając przy tematyce koncertu przekaże go w oto tym linku.
Wczoraj zdechł jeszcze serwer i bloga nie było przez około 2h a właśnie w tym czasie miałem chęć napisać wpis, czułem że byłbym w stanie sensownie zapłodnić bądź jak kto woli nakarmić wasze umysły ale oczywiście maszyny się zbuntowały. Terminatory od siedmiu boleści.
Koncert Green Day to akurat dobry sposób na odreagowanie po niekoniecznie dobrym dniu :D Mi też planowanie nie za dobrze idzie, ale się staram :D Czasami jednak nawet najbardziej misterny plan bierze w łeb …
a, że tak zapytam: a po co Ci Jezus w tym wszystkim?
Bo nie MaRyja