Trochę ostatnio zaniedbałem wpisy, nie miałem zbytnio czasu, poświęciłem się uczelni i życiu towarzyskiemu. Jednakże gdzieś tam ciągle wisiał mi w głowie ten temat. Czy miłość oby na pewno jest nam potrzebna do życia jak tlen?

O ile jeśli chodzi o miłość rodzica do dziecka zdecydowanie podpisałbym się obiema rękoma pod tym, że jest ona potrzebna jak tlen, jednak w przypadku miłości między kobietą a mężczyzną, która przeinacza się w związek, małżeństwo i wspólne zrzędzenie nie mam zbyt wielu argumentów za.

Na pewno zdecydowana większość społeczeństwa powie, że miłość jest im wręcz niezbędna, że jej brak może sprawić iż będziemy samotni, będzie brakowało nam tej drugiej osoby, do której można się przytulić albo po prostu pogadać. Nie ma co ślepo mówić o tym, że te argumenty nie mają kompletnie odzwierciedlenia w życiu codziennym, powiem więcej, są one tak dobre, że byłbym w stanie im ślepo zaufać gdyby nie to, że mam zwyczaj wątpić. Wątpię w wiele rzeczy, w kobiety, w istnienie Boga, w to co mówią ludzie. Jednak zostawmy to w tej chwili, poszukajmy argumentów, które odpowiadają twierdząco na pytanie postawione w tytule. Miłość jest niezwykłą relacją, dotyka dwoje ludzi, ta prawdziwa ponoć prowadzi do założenia rodziny, trwałego i najważniejszego fundamentu każdego społeczeństwa. No bo jakby wyglądała cywilizacja bez małżeństw? Wszystkie dzieciaki wychowane w idei zaruchać a gdy będzie się coś psuło to uciekać a nie naprawiać. Miłość uczy nas też cierpliwości, wybaczać, porozumiewać się z drugą osobą. Przecież w związkach trzeba ustalać największe kompromisy, również w tej relacji można bardzo dobrze wyznaczyć sobie podział ról czy też jak kto woli zadań. Miłość naprawdę nas doskonali, jesteśmy zdolni do poświęceń, gotowi spojrzeć gdzie indziej niż czubek własnego nosa. Można by napisać o tym książkę a i tak nie zdołamy w niej wszystkiego zamieścić.

Tylko widzicie, każdy z tych argumentów jest naprawdę mocny ale wciąż nie jest w stanie przekonać mnie do tego, że miłość jest nam niezbędna do całkowitego spełnienia się w życiu. Ja od kilku lat jestem wolnym strzelcem, nie czuje się samotny, co więcej spotykam się z ludźmi, mam z kim pogadać. Nie jestem też człowiekiem, który gdy coś spieprzy zaraz ucieka, ma ochotę wymienić zepsuty ruch, zdecydowanie skłaniam się ku naprawie. Miłość uczy pokory, mnie tego nauczyło życie. Nie odczuwam żadnego dyskomfortu związanego z brakiem drugiej połówki, być może jej nie mam i urodziłem się w całości? Często słyszę argument, że najwyraźniej nie dojrzałem emocjonalnie do tego ale gdzie tu kurwa sens? Może właśnie dojrzałem na tyle aby śmiało stwierdzić, że dam sobie radę bez tego, że nie czuje kompletnie potrzeby pakowania się w związek, że to nie dla mnie? Czy to nie jest oznaka dojrzałości? Z tą miłością jest jeszcze jeden problem, co to właściwie jest? Reakcja chemiczna, która zachodzi w naszym ciele? Idąc dalej w moje wątpliwości to ile razy słyszymy, że ktoś kogoś kocha a następnie dopuszcza się zdrady? Nagle przestajemy kochać, a może tylko zapominamy o tym arcyważnym uczuciu na jeden szybki numerek? Co jest nie tak z tą miłością? Dlaczego ludzie rozwodzą się po latach małżeństwa, dlaczego narzeczeni nie biorą ślubów? Przecież każde z nich mówiło do drugiej osoby KOCHAM CIĘ. Czy nie jest to wyznanie miłości?

Jeśli jesteś w związku spróbuj spojrzeć na to z perspektywy obserwatora, osoby trzeciej. Czy na pewno nie da się bez tego żyć? Jeśli naprawdę kochasz to powinieneś odpowiedzieć na to pytanie twierdząco, jeśli zaś masz wątpliwości to zastanów się nad tym co robisz. Może to nie ta osoba a może tak jak ja nie potrzebujesz tego?

Kto pisze?

Adrian Kwiatkowski

Kiedyś Łodzianin, obecnie warszawski słoik a tak naprawdę Tomaszowianin. Towarzyski ale introwertyk, zły ale dobry. Po prostu chodząca sprzeczność.

Leave a Comment

Connect with Facebook

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

/* ]]> */